Nasi misjonarze

drukuj Prześlij znajomemu zgłoś błąd archiwum Cofnij
util util util
foto

Boliwia - Ks. Tomasz Denicki: Zapomniany cmentarz
2014-12-08 11:35:49 Artykuł czytany 3975 razy


Wstaję o szóstej rano i idę do łazienki wziąć prysznic. W kranie nie ma wody. Do mycia wykorzystuję wodę z wiadra przyniesioną wczorajszej nocy. Rozpoczynam modlitwę brewiarzową. Jutrznia z Godziną Czytań bo wiem, że później nie będzie czasu na brewiarz. Przed siódmą idę do kościoła, aby zobaczyć czy wyschła wykładzina w zakrystii. Dwa dni temu nie było wody i pani, która sprzątała kościół zostawiła otwarty kran. Później w nocy woda już była i zalała połowę kościoła. Nie wyschło. Dodatkowo pojawił się jeszcze przykry zapach stęchlizny. Ksiądz Deterlino rozpoczyna Mszę świętą, a ja wracam do domu i przygotowuje śniadanie. Po śniadaniu pakuję rzeczy potrzebne do Mszy Świętej i jadę do Centrum Katechetycznego Mosoj Belen, aby zabrać Zenona - to fragment dziennika nadesłanego do naszej redakcji przez ks. Tomasza Denickiego, misjonarza z diecezji siedleckiej pełniącego obecnie posługę w Boliwii.


Jedziemy dzisiaj do Tarcopampa a później pieszo mamy iść na cmentarz. Miesiąc temu ludzie z tamtej okolicy prosili mnie abym odprawił dla nich mszę świętą za ich zmarłych na cmentarzu i pobłogosławił groby ich bliskich. Mówili, że jeszcze nigdy nie było tam księdza, że nikt nigdy nie pobłogosławił tej ziemi ani grobów. Nawet Zenon, który regularnie odwiedza wszystkie wioski,  jeszcze tam nie był.

Zenon ma dobry humor. Ciągle coś opowiada dzięki czemu droga mija nam bardzo szybko, zwłaszcza że miesiąc temu przetarliśmy już ten szlak i znamy drogę. Rano nie jest jeszcze gorąco więc przyjemnie się podróżuje. Co jakiś czas mijamy jakiś samochód, który robi tyle kurzu, że na chwilę tracę zupełnie widoczność. W Villa Granado skręcamy w prawo. Tam juz prawie nic nie jeździ więc cieszymy się jazdą bez kurzu. Po pewnym czasie kończy się droga i jedziemy teraz korytem wyschniętej rzeki. Piękne widoki. Po obu stronach wysokie góry. Jesteśmy już nie opodal Tarcopampa i Zenon mówi, że tutaj zostawiamy samochód i dalej idziemy pieszo. Ale tutaj nic nie ma, jak my trafimy na ten cmentarz?- pytam. Spokojnie - odpowiada katechista. Zostawiamy samochód. Czekamy...  Już ktoś po nas idzie- mówi  Zenon. Może i tak ale ja nikogo nie widzę. Czekamy jakieś dziesięć minut i rzeczywiści przychodzi miejscowy Indianin. W ręku ma wiadro przykryte pokrywką. Witamy się serdecznie. Przyniosłem wam obiad- mówi nieznajomy i wręcza mi wiadro z jedzeniem. Widziałem kiedyś jak w takich wiadrach nosi się jedzenie dla prosiaków czy krów, no ale w końcu jesteśmy w Boliwii. Nie jesteśmy głodni, więc dziękujemy. Mówię, że zjemy później jak wrócimy bo jest jeszcze dość wcześnie i nie jesteśmy głodni. Niosę więc wiadro do samochodu i zamykam pojazd. Stara zasada misyjna mówi, żeby w drogę zawsze ruszać z rana bo nigdy się nie wie, co się przytrafi i czy się wróci przed nocą do domu. A w ciągu dnia jest jeszcze  szansa na jakąś pomoc. Pytamy się o drogę. Ja was poprowadzę- odpowiada nasz dobrodziej -  tylko musicie chwilkę na mnie poczekać. Czekamy jakieś piętnaście minut i wraca nasz przewodnik. Ma na plecach zarzuconą kurtkę i w prawym ręku pięciolitrowy kanisterek. Myślę, że w środku z pewnością jest woda, w końcu idziemy błogosławić cmentarz, a rzeki są wyschnięte.

Ruszamy w drogę pierwszy idzie nasz przewodnik, później ja i na końcu Zenon.  Zaczynamy schodzić w dół. Po dziesięciu minutach żałuję , że nie wziąłem porządnych butów, które specjalnie przywiozłem z Polski do chodzenia po górach. Moje sandały z cienkiej opony są fatalnym pomysłem na taką wyprawę.

Co chwilę wpadają mi do środka ostre kamienie, ciernie, a na dodatek noga wysuwa mi się z buta kiedy schodzę w dół i ranię palce o skały.


Zenon nadal ma dobry humor wiec ciągle coś opowiada i żartuje. Nasz przewodnik ciągle się uśmiecha i czasem odpowiada jednym słowem. Ja natomiast idę w ciszy podziwiając piękno tych dziewiczych terenów. Coraz częściej patrzę pod nogi niż na krajobraz, bo ostre ciernie i kamienie sprawiają mi wielki ból. Robi się coraz goręcej. Zenon zaczyna dopytywać się gdzie jest ten cmentarz. Zatrzymujemy się i nasz przewodnik zaczyna nam wyjaśniać pokazując ręką. Ja nic nie widzę. Zenek dopytuje się jeszcze raz. Mam wrażenie, że nasz katechista jest już bardzo zmęczony i wykorzystuje te chwile na odpoczynek. Nigdy wcześniej nie robił zdjęć, a teraz taki chętny, byle tylko się zatrzymać na chwilę. Patrzę na Zenona jest cały mokry, pot płynie mu po twarzy. Pytam się: - Zenek gdzie wpadłeś w wodę jak rzeki są suche? Nasz przewodnik Hugo tylko się uśmiecha i nic nie mówi, ale w środku pewnie ma niezły ubaw z dwóch misjonarzy, którzy ledwo już idą. Zenon już przestał żartować tylko się dopytuje kto miał taki głupi pomysł, żeby tak daleko robić cmentarz. Hugo odpowiada krótko:        - Nie wiem. Zawsze tam był cmentarz.
Już nie mam sił iść, strasznie bolą mnie poranione stopy a dodatkowo ciągle wplątuje się jakieś cierniste krzaki drapiąc ręce i ramiona aż do krwi. Wydaje mi się, że biegnę i nie mogę dogonić naszego przewodnika. A on tak spokojnie, jakby wolnym spacerkiem, idzie do przodu. Ani przez chwilę nie zastanawiając się którędy iść. Jakby był zahipnotyzowany, jakby cierniste krzaki uchylały się przed nim, a zaraz za nim wracały na swoje miejsce robiąc zasadzkę na mnie. Zarządzam chwilę przerwy i pijamy wodę z jedynej butelki jaką posiadamy. Zenek daje upust swemu zmęczeniu w słowach: - Co za diabelska droga, jena osoba ledwo się przeciska przez te ciernie. Jak wy nosicie zmarłych tą ścieżką na cmentarz? Ja bym zmienił miejsce- mówi Zenek. Wróciły mi siły ale z każdym krokiem czuję większy ból w stopach, dodatkowo pojawiły się odciski. Jak na pielgrzymce na Jasną Górę po czterech dniach wędrowania. Nasz katechista coraz częściej chce robić zdjęcia. Skąd u niego dzisiaj wzięła się ta pasja? Idziemy dalej. Hugo tylko się uśmiecha. Przy kolejnym zejściu w dół czuję nagle, że tracę grunt pod nogami. Lecę w dół. Ratuję się rękami chcąc się zatrzymać. Na szczęście to nie jest ukryta pułapka na kapibary. To tylko ziemia i kamienie obsunęły się pod moim ciężarem.  Po chwili podnoszę się cały brudny, ręce pokaleczone od ostrych skał i kolców. Pomyślałem: - Dobrze że jest pięć litrów wody to przynajmniej ręce umyję a reszta posłuży do błogosławieństwa.

Mam już dosyć, a cmentarza jeszcze nie widać. Tym razem moi kompani niedoli śmieją się ze mnie. Pomyślałem: - Jeszcze tylko brakuje jakiś węży czy innego paskudztwa. Wprawdzie Don Zenon zabrał ze sobą procę, żeby polować na przepiórki, ale wątpię czy by trafił słonia z odległości czterech metrów a co dopiero małą jadowitą żmijkę. Idziemy dalej.  Mam wrażenie, że nasz przewodnik idzie coraz szybciej. Zauważam, że co chwilę nachyla się i coś podnosi z ziemi, ale nie wiem co. Jestem za daleko a nie mogę go dogonić bo ciągle coś mnie zatrzymuje i muszę się z tego uwalniać. W końcu mówię, żeby na nas poczekał bo nas zgubi. Chwilę odpoczywamy. Czy on nigdy się nie męczy? Nawet na chwilę nie zmienił ręki dźwigając tajemniczy kanister. Pytam się go dlaczego co jaki czas się nachyla do ziem. Odpowiedział z uśmiechem: - Padresito (Ojczulku), tyle razy przebiłeś cierniem nogi, że postanowiłem zbierać wszystkie ze ścieżki. Trochę mnie zawstydził. Idziemy dalej. Zenek już nic nie mówi, tylko zrezygnowany kiwa głową.
Docieramy do celu. Widzę już cmentarz, a raczej kilkanaście grobów w krzakach. Jaka radość. Tak sobie myślę, że chyba już wiem dlaczego żaden z księży tutaj wcześniej nie dotarł. Pijemy resztki wody z butelki i odpoczywamy. Poza nami nie ma nikogo. Pytamy się Hugo: - Gdzie są ludzie?  - Spokojnie, niektórzy mają daleko- odpowiada. A ja myślałem, że my przyszliśmy z daleka. W między czasie nasz przewodnik opowiada nam historię o tym, jak jego brat wszedł na drzewo aby nazrywać liści dla bydła i spadł. Rodzina odnalazła go dopiero po kilku dniach.

 Robię zdjęcia mogiłom ułożonym z kamieni. Bardzo dużo jest małych grobów, to mogiły dzieci. Tutaj nie ma lekarzy ani służby zdrowia ani aptek. Gdy ktoś choruje leczą go tradycyjnymi metodami, które często nie przynoszą pożądanego efektu.

W między czasie przychodzą ludzie. Wszyscy ubrani odświętnie. W najlepszym ubraniu jakie mają. Pewnie dla niektórych to pierwsza msza święta w życiu. Zenon zapisuje imiona zmarłych na kartce a ja proszę Hugo o wodę, abym mógł umyć ręce. Chcę już rozpocząć błogosławieństwo grobów.  Nasz przewodnik odpowiada:  - Nie mam wody ale zaraz kogoś wyślę. Pytam więc: - To co niosłeś przez całą drogę w kanistrze?  - No jak to co? Chichę!! Wszyscy wybuchamy śmiechem. Po chwili dwóch młodych chłopaków przynosi wiadro wody. Skąd oni wzięli wodę w tym pustynnym miejscu? Nikt nie umie odpowiedzieć na moje pytanie. Nawet ci, którzy ja przynieśli milczą. Woda jest czarna, jak gdyby zmieszana z torfem. Pytam czy nie mają innej wody, bo ta przyniesiona przez nich pobrudzi ich odświętne ubrania i przede wszystkim moją bielutką albę. Na szczęście ktoś ma w butelce wodę. Błogosławię ją i rozpoczynam błogosławieństwo grobów. W między czasie widzę jak matka z trojgiem dzieci podchodzi do tego wiadra i czerpie tą czarną, brudną wodę i daje pić swoim pociechom. Jak ci ludzie mają być zdrowi?  Na jednym z grobów przygotowuję ołtarz. Cały czas schodzą się ludzie. Niektórzy z bardzo daleka. Niektórzy z osłami, na których jest przymocowane jedzenie i picie oraz rzeczy potrzebne aby spędzić tę noc na cmentarzu. Nie ma bowiem szans na powrót do domu jeszcze dzisiaj.

Starszy człowiek wita mnie mówiąc: - Buenas tardes Padresito, (dobry wieczór Ojczulku), Poprawiam go zaraz mówiąc: - Chyba dzień dobry. Jest jeszcze przed południem.  - Jest już dwie minuty po dwunastej. Tym razem poprawiają mnie siedzący dookoła ludzie mający zegarki. To niesamowite jak ci Indianie rozpoznają precyzyjnie porę dnia nie mając zegarków. Ten człowiek nie maił zegarka i potrafił dokładnie stwierdzić, że jest już po południu.

Rozpoczynam Mszę Świętą. Wszystkie śpiewy są w języku Quechua chociaż Eucharystię sprawuję po hiszpańsku. Wszyscy stoją na zboczu góry, dookoła ołtarza jakby w amfiteatrze, patrząc na mnie z góry. Słońce pali niemiłosiernie. Proszę aby wszyscy założyli kapelusze. Niesamowita cisza tego miejsca i niezwykłe skupienie ludzi, jak gdyby doświadczali teraz czegoś nie z tej ziemi. Słońce pali mnie w głowę i czuję jak pulsują mi skronie. Moim kapeluszem przykryłem ampułki aby wino się nie popsuło więc już przede mszą chodziłem bez kapelusza. W czasie przygotowania darów podnoszę patenę gorącą jak ogień. Wlewam wino i wodę do kielicha rozgrzanego do tego stopnia, że aż parzy mnie w palce. To niezwykłe doświadczenie dokonywać rzeczy, których w tym miejscu jeszcze nikt nie uczynił. Niezapomniany widok ludzi przeżywających Eucharystię pierwszy raz w życiu.

Po skończonej Eucharystii marzę tylko o tym, by wydostać się stąd jak najszybciej. Wszyscy są nam wdzięczni za modlitwę i błogosławieństwo. Mówią żebyśmy nie wracali teraz bo to najgorsza pora dnia i nikt nie chodzi w tym czasie, bo upał jest straszny. Pakujemy nasze rzeczy i mimo wszystko ruszamy w drogę powrotną. Zenon wymyślił żebyśmy nie wracali  tą samą drogą. Dowiedział się, że jest inna, o wiele łatwiejsza i krótsza. Przynoszą nam do jedzenia chlebki specjalnie wypiekane na Wszystkich Świętych i częstują nas chichą na pożegnanie. Dziękujemy za gościnę i ruszamy w drogę. Teraz mamy  innego przewodnika. To młody chłopak o imieniu Jose. Jestem już trochę głodny więc próbuję jeść ofiarowane nam chlebki. W smaku całkiem niezłe i jeszcze nie bardzo stare bo da się gryźć, chociaż od Wszystkich Świętych minął już tydzień. Jednak z każdym kęsem wzrasta we mnie przekonanie, że to pieczywo walało się po ziemi. Wszystkie z piachem, aż w zębach zgrzyta. Rezygnuję z dalszego jedzenia. W końcu nie wiem po jakiej ziemi się walało i ile bakterii kryje w sobie. Rozpoczynamy ostre podejście pod górę. Od tego upału i  braku kapelusza w czasie Mszy Świętej  boli mnie głowa. Ale przynajmniej nie czuję bólu stóp. - Łatwiej jest wchodzić niż schodzić - powiedziałem. Innego zdania jest Zenek cały, czerwony ze zmęczenia i od tego strasznego upału. Wygląda jakby zaraz miał mieć co najmniej zawał serca.

Wspinamy się dalej. Zenon oznajmia wszystkim, że jak wejdziemy na wierzchołki tych gór będzie lepiej bo będzie wiał wiatr i nie będzie tak gorąco. Pozytywna perspektywa- pomyślałem. Powrócił ból stóp. Na dodatek chce mi się pić, a nie mamy już wody. Pieką mnie usta wyschnięte od upału. Zenon już nic nie mówi. Nawet nie chce już robić zdjęć. Obchodzimy góry z drugiej strony i po wejściu na szczyt widać nasz samochód, a raczej małą białą plamkę wielkości łepka od szpilki. Straszna perspektywa. Tak daleko i jeszcze, nie wiadomo którędy prowadzi ścieżka. Znowu schodzimy  a samochód jest w górze. I znowu w górę. Teraz to mam wrażenie, że idziemy w zupełnie innym kierunku.  Ale tak prowadzi nasz przewodnik. Wchodzimy na kolejny szczyt i widzę nasz samochód już całkiem blisko na sąsiedniej górze, ale niestety między nami rozciąga się głęboki kanion. Ta perspektywa odebrała mi siły. Odpoczywamy siedząc pod drzewem.  W ciszy rozglądamy się dookoła nie dostrzegając już ani piękna ani czaru andyjskich gór. Na szczycie góry jest coś w rodzaju klepiska. Jose wyjaśnia nam, że miejscowi rolnicy w tym miejscu młócą zboże. Na klepisku układają snopki zboża, po których przepędzają owce albo kozy wyłuskując ziarna.

Później Indianie kijami kończą proces młócenia.  - Nie znają naszego cepa?- pomyślałem.  Znowu schodzimy w dół. W pewnym momencie nasz przewodnik zadaje mi pytanie: - Czy idziemy dalej ścieżką czy tak prosto jak widać samochód? Odpowiadam sapiąc jak parowóz: - Aby krócej. Ostatnie strome podejście już bez ścieżki między krzakami i zaroślami. Zenek już nie daje rady więc trochę został z tyłu tak, że go nie widać. Zatrzymuje się i czekam na niego. Nasz przewodnik oddala się od nas o jakieś pięć metrów. Widzę go ale nie mogę go dogonić. Wplątuję się ciągle w jakieś krzaki i nie mogę przejść.

Proszę go aby poczekał na nas. Teraz idziemy razem. Nie ma ścieżki a nasz przewodnik ani przez chwilę się nie zastanawia którędy iść. I nigdy nie wszedł w krzaki, tak jak mi się to ciągle zdarza. Nigdy nie zawraca ani nie zmienia obranego kierunku. Trzymam się go blisko bo tak łatwiej. Przynajmniej jestem pewien, że tędy da się przejść. Nie daję już rady, za szybko idzie. Zenek został już gdzieś na dole nawet go nie widzę. Krzyczę pytając się czy żyje. Odpowiada twierdząco. Jose się śmieje. W końcu wchodzimy na drogę. Nasz przewodnik siada pod krzakiem w cieniu. Zenka jeszcze nie widać. Próbuję złapać oddech.

Do samochodu mam osiem metrów i mam jedno marzenie - usiąść w fotelu. Czuję jak trzęsą mi się nogi ze zmęczenia. Zenek jest już z nami, patrzy na zegarek i stwierdza, że była to dłuższa droga o pół godziny. Otwieram samochód a w środku chyba osiemdziesiąt stopni. Cały dzień samochód stał na słońcu. Nie da się do niego wejść. Jestem już głodny więc od razu wyciągam wiadro z jedzeniem i idę do moich kompanów niedoli. W środku kurczak i ryż. Niestety od tego gorąca wszystko się zepsuło. Z resztą nie wiadomo kiedy była przyrządzona nasza strawa i ile na nas wcześniej czekała. Dziękujemy Jose za przyprowadzenie nas do samochodu i ruszamy w drogę powrotną. Wsiadam do samochodu i ściągam buty. Pieką mnie stopy nie tyko z dołu od kamieni cierni i upadków ale również z góry od nagrzania słońcem. Wiemy jak opona może się nagrzać w słońcu. Ja w takim czymś miałem nogi przez cały dzień. A przecież kupiłem super buty do chodzenia po górach. Nigdy więcej w tych sandałach. Dojeżdżamy do drogi głównej a tam ruch jak nigdy. Wielkie ciężarówki jadą we wszystkie strony robiąc gigantyczny kurz. Nic nie widać, a nie sposób jechać w tych tumanach kurzu. Ryzykując w ciemno, mając nadzieję, że nic z naprzeciwka  nie jedzie, wyprzedzam po kolei jadące ciężarówki.  W ustach mam więcej piachu niż po zjedzeniu tych indiańskich chlebków. Cały spocony i brudny wracam do domu. Marzę aby się wykąpać i płożyć chociaż na chwilę. Wchodzę do łazienki... Nie ma wooooody!!!!  W tym momencie przypomina mi się życie w Polsce. I mieszają mi się uczucia złości, smutku i tęsknoty z radością i śmiechem z tej beznadziejnej sytuacji. Zostało z rana trochę wody w wiadrze. Myję twarz, ręce i nogi. Kładę się na łóżku tylko na chwilę bo o 18.00 mam spowiedź młodzieży przed sakramentem bierzmowania. Piętnaście minut drzemki przywróciło mi siły. Razem z księdzem Deterlino rozpoczynamy spowiedź. O 19.00 Na chwilkę przerywam aby zrobić wystawienia Najświętszego Sakramentu, które mamy w każdy czwartek.
Zakończyliśmy adorację i spowiedź. Jest godzina 20.40. Jadę jeszcze na stację benzynową kupić paliwo. Jutro jadę do innej wioski a rano może nie być benzyny, lub być długa kolejka. Wracam na plebanię dziękując Bogu za dzisiejszy dzień i idę spać.


ks. Tomasz Denicki, Aiquile, Bolivia, 06.11.2014 r.  

DJ
wykop

Komentarze

  • marek
    2015-06-13 13:20:34

    arrow

    W Polsce też jest wiele zapomnianych cmentarzy ,ale nikt o nich nie pisze.

  • DezoDezo
    2015-02-05 12:31:01

    arrow

    Szacunek to mało powiedziane. Mega podziw. A swoją drogą to ksiądz Tomek ma talent pisarski, powinien pisać powieści, pamiętniki. Bardzo lekko się to czyta.

  • ---------
    2014-12-11 12:51:18

    arrow

    szacunek

Odśwież obrazek.

Publikowane komentarze sa prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Portal nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Redakcja zastrzega sobie prawo do usuwania komentarzy obraźliwych lub zawierających wulgaryzmy.

foto

Caritas dla niepełnosprawnych
2023-02-16 14:38:58 Kategoria:

Rozumiejąc potrzeby osób z niepełnosprawnością Caritas Diecezji Drohiczyńskiej od lutego 2010 r. prowadzi Diecezjalny Ośrodek Wsparcia dla Osób Niepełnosprawnych...

więcej »
foto

Serwer Dell T330 – nowoczesne rozwiązanie dla małych...
2023-02-16 12:21:10 Kategoria:

Sewer to niezawodne urządzenie powszechnie wykorzystywane w wielu firmach. Przede wszystkim sprzęt cechuje się wysoką wydajnością oraz gwarancją bezpieczeństwa...

więcej »
foto

Na jakie telewizory warto zwrócić uwagę?
2023-02-16 11:25:20 Kategoria:

Choć nie milkną dyskusję, jaki telewizor LED byłby najlepszy, czy może trafniejszym wyborem byłyby telewizory LCD, plazma czy też zaawansowane technologicznie modele....

więcej »
foto

Jak mierzyć postępy działań SEO?
2023-02-15 11:06:39 Kategoria:

SEO, czyli Search Engine Optimization (optymalizacja stron pod wyszukiwarki internetowe) jest to zestaw technik stosowanych do zwiększenia widoczności witryny internetowej w...

więcej »
foto

Na co zwrócić uwagę, kupując pościel?
2023-02-14 12:48:01 Kategoria:

Sypialnia jest tą częścią domu, w której szuka się relaksu i spokoju. Wchodząc do niej tuż przed snem, powinna dawać poczucie bezpieczeństwa i być oazą po nawet...

więcej »
foto

Dlaczego młodzi ludzie coraz częściej inwestują na...
2023-02-14 10:39:26 Kategoria:

Przyjrzymy się, jak wygląda inwestowanie w akcje. Jak przygotowują się do tego młodzi inwestorzy? Czy giełda jest dla każdego?

więcej »
foto

Jak zacząć przygodę z pływaniem?
2023-02-13 10:48:46 Kategoria:

Aktywność fizyczna jest niezbędna do zachowania zdrowia, jednak nie każda dyscyplina będzie odpowiednia dla wszystkich. Jedni z nas wolą sporty siłowe, inni spokojną...

więcej »
- 101,7fm / 106,0 fm - ONAIR


Zapraszamy na audycje:

foto

O tym się mówi... Poranna rozmowa na antenie KRP
2023-02-09 16:07:30 Kategoria:

Codziennie, od poniedziałku do piątku o godz. 8:12 polecamy "O tym się mówi..." poranną rozmowę w Katolickim Radiu Podlasie. Gośćmi Marcina Jabłkowskiego i Andrzeja...

więcej »


Co, gdzie, kiedy

w lewoKwiecień 2024w prawo
Pon Wt Śr Czw Pią So Nd
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30

Najnowsze Informacje