Nasi misjonarze

drukuj Prześlij znajomemu zgłoś błąd archiwum Cofnij
util util util
foto

Boliwia - Ks. Tomasz Denicki: Początek Wielkiego Postu w boliwijskiej dżungli
2015-03-12 08:38:15 Artykuł czytany 3004 razy


Ks. Tomasz Denicki, misjonarz z diecezji siedleckiej pełniący obecnie posługę w Boliwii, przysłał do naszej redakcji kolejną korespondencję. Tym razem opisuje początek Wielkiego Postu w boliwijskiej dżungli.


25.02.2015r. Środa

Płyniemy rzeką Isiboro. Już kilka godzin temu zostawiliśmy za sobą oznaki cywilizacji. Teraz tyko dżungla. Tropikalny upał nie pozwala nam spokojnie siedzieć na małej metalowej łódce. Płyniemy z  dużą prędkością więc wiatr łagodzi skutki kilkugodzinnego przebywania na słońcu. Krajobraz prawie się nie zmienia - ciągle dużo wody i po obu stronach misterna dżungla. Jedyną różnicę robią niezliczone ilości ptaków: różnokolorowe papugi, tukany, coś w rodzaju naszej polskiej czapli i wiele, wiele innych stworzeń latających, których nazwy nie znam.

Ojciec Eryk Katulski, przewodnik naszej wyprawy, jak zwykle w franciszkańskim habicie siedzi przy sterze naszej łajby. Ksiądz Tomasz Grzyb i ja, na dziobie łódki, odpoczywamy medytując w ciszy piękno różnorodnych stworzeń zamieszkujących dżunglę. Początek naszej misyjnej wyprawy do plemion zamieszkujących tę część Boliwii, w której można poruszać się jedynie łodzią, nie był łatwy.

Planowaliśmy wypłynąć rano. Niestety jak się okazało prawie wszystko czego się dotknęliśmy było zepsute. Padre Eryk, nauczony doświadczeniem, zawsze zabierał na wyprawy w głąb dżungli dwa silniki, na wypadek gdyby któryś się popsuł. Niestety jeden silnik był zupełnie bez turbiny a drugi miał turbinę tak zniszczoną, że przypominała raczej ser obgryziony przez myszy. Eryk wiedział o stanie silników więc wcześniej kupił jedna nową turbinę. Trzeba było tylko ją wymienić a w miejsce brakującej wstawić tę starą, poszarpaną jak flaga na wietrze. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie urwała się zawleczka blokująca śrubę od turbiny. Znaleźć nową zawleczkę czy coś co mogłoby ją zastąpić to prawie cud. Po kilku godzinach i tysiącu pomysłów na to jak ją naprawić uporaliśmy się z problemem. Po załadowaniu naszych silników i wszystkich niezbędnych rzeczy na naszą misyjną wyprawę okazało się, że samochód którym mieliśmy jechać do portu jest niesprawny. Nie działały hamulce. Kolejny czas stracony na naprawę auta. Kiedy hamulce były już zrobione okazało się, że nasza przyczepa, na której była transportowana łódź, ma awarię koła - wykręciło się łożysko. Tak straciliśmy kolejną godzinę wykręcając stare zardzewiałe śruby. Do portu dotarliśmy ok 12.30. Pół godziny trwało wodowanie łodzi i załadunek. Już dawno tak się nie spociliśmy. Upał dosłownie jak w piecu. Ks. Tomasz był tak mokry, jak gdyby wpadł do rzeki.

Płyniemy spokojnie, nic się nie dzieje. Dźwięk silnika powoli nas usypia. W takim półśnie wspominam poprzednie wyprawy, ile było przygód, ile niebezpiecznych sytuacji i w tym momencie nasza łódka wpływa na mieliznę. Trzeba się dobrze trzymać żeby nie wylecieć z łódki bo hamowanie jest tak gwałtowne, że w jednej sekundzie możesz znaleźć się w wodzie. Nic nowego - śmiejemy się wszyscy. Sprawdzam głębokość wody. Jakieś 30 centymetrów. Woda jest tak mętna, że nie widać dna. Wyskakuję z łodzi i zapadam się w mule prawie po pas. Nie mogę zrobić kroku a co dopiero pchać łódkę. Tomek wyskakuje z drugiej strony aby mi pomóc i tak samo się zapada. Wyskakuje również Eryk aby odciążyć naszą łajbę. Na kolanach da się iść - krzyczy Tomek. Tym sposobem już się nie zapadamy i wypychamy łódkę na głębsze wody. Wskakujemy szybko do środka i płyniemy dalej. Przemoczone ubranie schnie bardzo szybko. W takim słońcu i przy wietrze po dziesięciu minutach wszystko jest suche.

Dopływamy do pierwszej wioski ale nie wysiadamy z łodzi. Witamy się tylko z ludźmi, którzy wyszli zobaczyć się z nami i umawiamy się, że w drodze powrotnej zatrzymamy się u nich na noc. Będzie możliwość spowiedzi i odprawimy Mszę Świętą. Ruszamy dalej do Villa Nueva, gdzie chcemy nocować. Eryk informuje nas, że jeszcze mamy sporo do przepłynięcia i musimy zdążyć przed zachodem słońca. Po ciemku nie da się płynąć po nieznanych wodach. Tym samym padre Eryk znacznie zwiększa obroty silnika abyśmy zdążyli przed zmrokiem. Nie wiemy z jaką prędkością płyniemy, bo Padre Eryk zapomniał GPS-a, ale przyśpieszyliśmy znacznie bo już nie da się odmawiać brewiarza. Wiatr jest tak silny, że zamyka książkę.

Płyniemy dalej. Niemiłosierny upał smaży nas na blaszanej łódce jak na patelni. Przemoczone ubranie już dawno wyschło i tylko wiatr koi spaloną twarz i ręce. Jest 18.30, z daleka widać wioskę do której zmierzamy, jest prawie ciemno. Tłum ludzi wyszedł na brzeg aby nas powitać. Witają nas serdecznie i biorą nasze bagaże. Niosą je do szkoły, gdzie mamy spać. Teoretycznie lekcje w szkole powinny zacząć się jakiś miesiąc temu ale nauczyciel jeszcze nie dopłyną i nikt nie wie kiedy przybędzie. Tak więc dzieci mają jeszcze wakacje. Szkoła bardzo prosta i uboga tak jak wszystkie budynki w wiosce. Zwykłe klepisko otoczone ścianami,  które bardziej przypomina płot z bambusa niż ścianę, a dach z palmowych liści. W środku szkoły na klepisku rozbijamy namioty i pompujemy materace. Pojawiły się komary jakby na nasze powitanie i pewnie zostaną z nami przez całą noc. Miliony komarów. Aż trudno to opisać. Nie można usiedzieć w miejscu. Nie wiem jak to się stało ale nikt z nas nie zabrał żadnego preparatu od komarów.

Jestem już głodny. W dzień nie było czasu na jedzenie a i w takim upale nie chciało się jeść,  zjedliśmy tylko pół arbuza. Tomasz przynosi garnek z obiadem, który ugotowaliśmy przed wyjazdem. Zapach nie zachęca do jedzenia ale głód zwycięża. Próbujemy jeść, okazuje się że jeszcze jest całkiem dobry. Kurczak i ziemniaki w normie - to tylko ryż zaczął się już psuć. Słychać dzwon zwołujący na modlitwę. Kończymy jeść i idziemy do kościoła. Jest już zupełnie ciemno. Z latarkami wchodzimy do środka, Zebrało się już ok. dwudziestu osób. Wszyscy nas pozdrawiają. Rozpoczynamy spowiedź. To chyba jedna z trudniejszych czynności jaką spełnia misjonarz w nocy w dżungli. Miliony komarów nawet na ułamek sekundy nie dają mi spokoju. Nie mogę siedzieć nieruchomo słuchając spowiedzi bo komary przebijają się nawet przez dwie koszule nie wspominając już o głowie czy o odsłoniętych stopach. Nie wiem ile osób wyspowiadałem ale była to najdłuższa spowiedź w moim życiu. Wszystko mnie już swędzi i jak pomyślę, że to dopiero pierwszy dzień to już zaczynam tęsknić za domem. Całodzienny pot dodatkowo potęguje swędzenie. Kończymy spowiadać i rozpoczyna się Msza Święta. Ja przewodniczę, ojciec Eryk mówi kazanie a ks. Tomasz koncelebruje z nami. W kazaniu padre Eryk wyjaśnia znaczenie Wielkiego Postu, mówi o 40 dniach na pustyni. Tak się zastanawiam czy ci ludzie mogą sobie wyobrazić pustynię, miejsce gdzie nie ma wody, skoro całe życie przeżyli nad wielką rzeką. Na pewno nie widzieli pustyni też w telewizji bo przecież nie ma prądu. Kończymy Eucharystię i życzymy sobie dobrej nocy. To dobre życzenie zwłaszcza, że wszystko chce mnie zjeść. Mój namiot jest już stary i troszkę dziurawy więc mam wielkie obawy co do tej nocy. Wchodzę do namiotu i chcę się jeszcze pomodlić dziękując Bogu za ten miniony dzień i od razu zasypiam.

26.02.2015 Czwartek


Budzę się w moim namiocie i widzę w środku tysiące komarów. Widok przerażający. Otwieram moskitierę i wychodzę jak najszybciej z namiotu. Przez całą noc musiały mnie nieźle pokąsać. Byłem tak zmęczony, że nawet na moment się nie przebudziłem. Ruszamy w stronę Kateri. Ojciec Eryk za sterem a ja wraz z księdzem Tomkiem modlimy się w ciszy na brewiarzu. Oszczędzamy paliwo więc płyniemy dość wolno dzięki czemu możemy w spokoju utrzymać brewiarz w ręku. Przypłynęły delfiny rzeczne i co chwilę wyskakują z wody aby zaczerpnąć powietrza. To piękny widok zwłaszcza że słowa psalmu mówią o wszystkich stworzeniach Bożych, które wychwalają Pana. W Kateri zatrzymujemy się tylko na chwilkę aby pozdrowić siostry ze Zgromadzenia Szarytek, które prowadzą tam internat dla młodzieży. Po krótkiej rozmowie ruszamy dalej do Santa Clara. Wieczorem wrócimy tutaj na nocleg. Mniej więcej po pół godzinie skręcamy z głównej rzeki i chcemy wpłynąć w starorzecze, które ma nas doprowadzić do miejsca przeznaczenia. Nie możemy jednak wpłynąć bo rzeka jest zablokowana powalonymi pniami drzew i tym wszystkim co niesie ze sobą rzeka. Po chwili zmagań i prób przedarcia się do środka padre Eryk stwierdza: " To chyba nie tutaj". Szybko zawracamy i próbujemy wydostać się z tej plątaniny gałęzi. Po piętnastu minutach odnajdujemy właściwą rzekę. Teraz wąskimi kanałami przeciskamy się w stronę Santa Clara. Po drodze zabieramy do łodzi wszystkich którzy chcą jechać na Mszę Świętą, głównie dzieci. Dopływamy na miejsce, gdzie czeka na nas grupka ludzi. Nie zabieramy nic z łódki bo po Eucharystii wracamy do Kateri. Razem wchodzimy do kościoła. Widok jest niecodzienny. Tak ubogi kościół to trudno znaleźć gdzieś indziej. Drewniana konstrukcja z filarów pomiędzy którymi przestrzenie wypełnione są bambusem obklejonym błotem. W ołtarzu głównym, a zarazem jedynym, wisi krzyż i kilka figurek świętych.

Wszystko szczelnie przykryte szmatami aby się nie brudziło. Podłoga to zwykłe klepisko, które w czasie deszczu zamienia się w błoto.  Wszyscy są odświętnie ubrani. Starsze Indianki w pięknych, kolorowych sukienkach, na szyi korale i różańce bardzo charakterystyczne dla tego plemienia Trynitarios. Każdy wchodzący idzie do ołtarza dotyka krzyża i klęka na kolana. To pokazuje jak wielki szacunek mają miejscowi Indianie do tego miejsca. Wraz z ojcem Erykiem rozpoczynamy spowiedź a padre Tomasz przygotowuje wszystko do Mszy Świętej. Dobrze, że w dzień nie ma komarów. Pojawiły się natomiast inne trudności. Część z tych ludzi, zwłaszcza starsi, nie znają języka hiszpańskiego a ja nie znam ich języka Trynitarios więc spowiedź nie była łatwa. Po zakończonej spowiedzi ojciec Eryk rozpoczyna Mszę Świętą a Padre Tomasz i ja wracamy do łodzi aby trochę odpocząć. Wszystko mnie swędzi. W nocy pogryzły mnie nie tylko komary ale również jakieś pająki lub mrówki pozostawiając po ugryzieniu wodne pęcherze, które z czasem zaczęły puchnąć i teraz niemiłosiernie swędzi. Wczoraj nie było gdzie się umyć bo woda była bardzo mętna i prąd był bardzo silny, więc to już drugi dzień bez mycia, a upał jest straszny. Padre Tomasz znalazł dobre miejsce na jakimś starym Canoa i tam się położył. Ja natomiast próbuję ułożyć się w naszej łódce. Nie można zasnąć bo kilka metrów dalej dwie Indianki urządziły pranie i tłuką kijami czy jakimś wałkiem ubrania w swoim canoa. Wraca ojciec Eryk z gromadą ludzi. Rozdajemy młodzieży i dzieciom uczącym się materiały szkolne, zeszyty, długopisy, kredki, itd. i ruszmy w drogę. Płyniemy do Kateri. Wszyscy przysypiamy  - nawet Eryk, który jest za sterem. Jest godzina 15.00 i słońce osiąga swój szczyt. Płyniemy się wykąpać- mówi Padre Eryk. Super! W końcu! Ale gdzie znaleźć dobrą wodę. Ostatnio dużo padało i poziom wody bardzo się podniósł zabierając z lądu wszystkie śmieci a w dodatku woda jest bardzo mętna. Po pewnym czasie wpływamy w małą rzeczkę w kierunki Trinidadsito, ale woda jest tak samo mętna i brudna. Wydaje nam się że płyniemy w błocie. Zdesperowani decydujemy się na kąpiel w tej brudnej wodzie. Tylko trzeba gdzieś przyczepić łódź do drzewa. Szukamy odpowiedniego miejsca. Nagle widzę jak brudna woda zaczyna się mieszać z czystą. Płyniemy jeszcze pięć minut i woda jest czyściutka jak kryształ, przywiązujemy łódkę do drzewa i wskakuję do wody. Miejsce nieziemskie, przypomina raj. Piękna przyroda, czysta woda, tysiące różnokolorowych ptaków. Śmiejąc się proszę moich kolegów aby mnie wyciągnęli z wody jak zobaczą krokodyla. Wydaje się że moja prośba zrobiła niezłe wrażenie na Tomku, bo chyba waha się wskoczyć do wody. Krzyczy- KROKODYL. Teraz to i ja się przestraszyłem! A to tylko stado ciekawskich delfinów podpłynęło do nas. Tomasz uspokojony tym widokiem wskakuje do wody. Rzeka jest  bardzo głęboka, próbuję sprawdzić gdzie jest dno ale jest to niemożliwe. Jaka ulga, po dwóch dniach w tropikalnym upale taka rajska kąpiel.

Płyniemy do Kateri. Jest już wieczór i troszkę zrobiło się chłodniej. Na horyzoncie widać burzowe chmury i błyski rozświetlające niebo. Wypakowujemy nasze rzeczy z łodzi i robimy nasz obóz w jakiejś starej szopie. Po doświadczeniach ubiegłej nocy rozbijam zapasowy namiot, który jest o wiele krótszy ale przynajmniej może bardziej szczelny. I rzeczywiście wydawał się szczelny, tylko że mam trudności z włożeniem materaca do środka który ma zaledwie 180 centymetrów. A ja przecież mam 193, ale lepsze to niż komary i pająki. Jest już ciemno. Ksiądz Tomasz poszedł do łodzi aby przynieść garnek na zupę. Po chwili wraca i opowiada, że widział obok łodzi dwa węże wodne. Mało brakowało a by nastąpił jednego.  Dzwon zwołuje wszystkich na modlitwę. Rozpoczynamy spowiedź. Ustawiam dwa krzesła przed kaplicą i zapraszam chętnych do spowiedzi. Oprócz tych do spowiedzi przybyły także komary i to w znacznej liczbie. Ustawia się kolejka i niecierpliwie czekają na swoją kolej nerwowo odganiając komary. Cieszę się, że tutaj wszyscy znają hiszpański. Przychodzi Padre Eryk i z dwóch krzeseł robi drugi konfesjonał. Padre Tomasz przygotowuje wszystko do Mszy Świętej. Już nie mogę wytrzymać tych komarów. Idę do kaplicy i ubieram albę myśląc że trochę uchroni mnie przed ukąszeniami. Spowiadamy dalej a komary nie ustępują. Proszę księdza Tomka aby przyniósł mi kawałek gałęzi z drzewa abym mógł się jakoś skuteczniej bronić przed komarami. Pozostało już tylko kilka osób więc zostawiam ojca Eryka i idę do kaplicy aby rozpocząć Eucharystię. Wszystko już było przygotowane, cała kaplica ludzi głównie młodzieży, brakuje tylko światła. "Zaraz będzie prąd "- mówi jedna siostra- już wysłałam młodzież aby włączyli generator". Pojawiło się światło ale niestety tylko na dziesięć sekund i zgasło. Jakieś zwarcie albo inna awaria. Nic nowego- pomyślałem. Dobrze, że jest z nami ksiądz Tomasz to się zaraz zajmie awarią. Gorąco, ciemno, miliony komarów, wszyscy czekają na Mszę Świętą. W środku jest ponad siedemdziesiąt osób. Po dwudziestu minutach prąd już był na stałe. Rozpoczynamy celebracje. Młodzież z internatu pięknie przygotowała śpiewy i wszyscy bardzo się angażują wyśpiewując chwałę Boga. Pot zalewa mi oczy tak że słabo widzę i dodatkowo zsuwają mi się okulary z nosa. Ksiądz Tomasz przyświeca mi latarką teksty. W kazaniu wyjaśniam zebranym znaczenie modlitwy i sakramentów do których oni mają tak bardzo ograniczony dostęp. To niezwykłe doświadczenie Kościoła Katolickiego zebranego gdzieś w środku boliwijskiej dżungli. Ludzi, którzy zupełnie  inaczej żyją niż my, ale tak samo chwalą Boga i tak samo się modlą a może jeszcze bardziej gorliwie. Niezwykle dynamiczny to kościół i żywy. Być może dlatego, że mają  świadomość tego, że następna wizyta księdza może być za rok albo i jeszcze później, i że sami muszą walczyć o swoją wiarę i życie religijne. Wyspowiadaliśmy ponad pięćdziesiąt osób, które przyjmą komunię święta i z tą łaską będą musieli żyć aż do następnej wizyty księdza. Kończymy modlitwę i dziękuję wszystkim za ich świadectwo wiary. Nie da się opisać tego klimatu. Tutaj wręcz czuje się modlitwę tych ludzi. Wracamy do namiotów, modlę się kompletą i próbuję zasnąć. Gorąco, wszystko mnie swędzi, i tylko słychać dookoła namiotu bzyczenie komarów. Padre Eryk zapowiada deszcz na jutro. 

28.02.2015 Piątek

Słyszę jakieś śmiechy. Jeszcze troszkę przez sen próbuję uświadomić sobie gdzie jestem i co to za hałasy. Jest jeszcze ciemno ale młodzież z internatu już dawno wstała i szykuję się do swoich obowiązków. Wychodzimy z namiotów i pakujemy nasz ekwipunek. Szybkie śniadanie i chcemy ruszać w drogę. Idę zmyć naczynia po śniadaniu i w tym momencie rozpoczyna się ulewa. Eryk z Tomkiem szybko pobiegli na rzekę zabezpieczyć łódź a ja w pośpiechu cały przemoczony wróciłem z naczyniami do naszej szopy. Minęły już dwie godziny, ulewa nie ustępuje, grzmi i błyska na niebie. Czekamy. Troszkę przechodzi. Ulewa zamienia się w mały deszczyk. Teraz znowu leje jak z cebra. Teraz jakby deszcz ustał, taki mały kropi. Ruszać czy nie? Co robić? Znaleźć się w czasie takiej burzy na środku rzeki to bardzo niebezpieczne, ale jak zaraz nie wypłyniemy to nie dopłyniemy dzisiaj już nigdzie. Wypływamy w małym deszczu. Sprawdzamy łódź czy do środka nie wszedł jakiś wąż i czy łódka nie przecieka. Płyniemy do Santiago a później mamy płynąć do Concepción. Opuszczamy wielką rzekę Isiboro i wpływamy w Ichoa. Czas płynie leniwie, ciągle podziwiamy piękną przyrodę. Wraz ze zmianą rzeki zmienił się troszkę krajobraz. Widać wielkie drzewa dosłownie jak z filmu Awatar,  które królują nad dżunglą, w oddali słychać małpy zagłuszane krzykiem papug. Zatrzymujemy się na chwilkę bo skończyła się benzyna, trzeba napełnić zbiorniki. Dryfujemy leniwie w przeciwnym kierunku przepompowując paliwo. Akcja zakończona pomyślnie więc chcemy ruszać dalej. Niestety zblokowała się skrzynia biegów i nie można wrzucić biegu. To już większy problem. Przyczepiam łódkę do drzewa i dostajemy się do silnika aby ustalić przyczynę awarii. W tej chwili stado delfinów podpłynęło do nas jakby chciało nam pomóc. Miejscowi Indianie z wielkim szacunkiem podchodzą do tych stworzeń, mówią że to przyjaciele człowieka. Nigdy ich nie wyławiają z wody ani ich nie jedzą. Opowiadał starszy Indianin w ostatniej wiosce, że utopiła się młoda dziewczyna w rzece. Znaleziono ją dopiero po tygodniu i jej ciało było nietknięte przez piranie. Miejscowi ludzie wierzą, że to właśnie delfiny nie dopuściły piranie do ciała tej dziewczyny. Z pokrywy silnika wykręciła się śruba i zblokowała skrzynię biegów. Szybko naprawiamy usterkę i wykorzystując chwilę wskakujemy do wody. Jaka ulga. Deszcz przestał padać zupełnie, z za chmur wyszło słońce i już robi się gorąco. Ruszamy dalej. Jesteśmy już głodni. Wyjmuję czterodniowy chleb, który jeszcze da się ugryźć. Niestety do reklamówki z chlebem dostało się trochę benzyny czy oleju i wszystko ma zapach paliwa. Ksiądz Tomasz jest zachwycony dżunglą i nie może wyjść z podziwu niezliczonej ilości papug, tukanów i tego wszystkiego co lata nad naszymi głowami. Dopływamy do Santiago. Jest już późno. Na brzegu stoją wszyscy mieszkańcy wioski. Przygotowali nam powitanie. Grupa ludzi ubrała sie w piękne kolorowe stroje przyozdobione piórami papug a na kostkach u nóg coś w rodzaju dzwoneczków. Ustawili się parami i zaczynają tańczyć w rytm muzyki granej na flecie z kości jakiegoś ptaka i przy dźwięku bębenków.

Pozostali witają się z nami i wszyscy prowadzą nas do kościoła. Grupa muzyków i tancerzy wykonująca taniec " Macheteros" przewodzi nam w drodze do świątyni. Zupełnie niezwykłe powitanie. Miejscowi ludzie opowiadają nam jakie nieszczęście ich spotkało. Miesiąc temu spalił się ich kościół a wraz z nim unikalne wielowiekowe nuty indiańskiej muzyki liturgicznej, jedne skrzypce i kilka figurek świętych. Resztę rzeczy udało się uratować. Po krótkiej rozmowie chcemy ruszać dalej w drogę do Concepción ale wszyscy nam odradzają. Jest już późno. Do Conce jest 6 godzin płynąc peque peque wy zapłyniecie za 3 godziny a ciemno się zrobi już za godzinę- wyjaśnia starszy Indianin. Decydujemy się pozostać w tej wiosce na noc. Tylko jeszcze chcemy odwiedzić jednego z katechistów, który miał wylew krwi do mózgu i jest częściowo sparaliżowany. Po pół godziny docieramy na miejsce. Niezwykłe spotkanie, radość i wzruszenie całej rodziny. Trzech księży mnie odwiedziło- mówi Don Jesus. Wracamy do Santiago. Jest juz prawie ciemno. Wyjmujemy nasze rzeczy z łódki, rozbijamy namioty i przygotowujemy kolację. Dzisiaj tak jak i wczoraj i jak przedwczoraj jemy chińskie zupki.  Słychać dzwon który zwołuje na modlitwę. Wszyscy leniwie się schodzą, komary nas gryzą jak zawsze, ale nie jest tak gorąco. Mała wąska kapliczka zbudowana z bambusa podświetlona latarkami i świecami powoduje niezwykły klimat. Przygotowujemy wszystko do Mszy Świętej a miejscowi muzycy stroją skrzypce. Dzisiaj nie spowiadamy, będzie tylko Eucharystia. Spowiedź zrobimy jutro rano przed Mszą Świętą, nie będzie tyle komarów. Rozpoczynamy celebrację. W kaplicy panuje półmrok. Starsze kobiety porozścielały na ziemi coś w rodzaju dywaników i wraz z dziećmi usiadły na nich. Malutkie dzieci już śpią przy swoich mamach ale wszyscy są obecni. Zaczynają grać muzycy. Coś okropnego! Jak tego można słuchać - pomyślałem. Wydawało mi się, że się stroili tyle czasu a tu nic nie stroi. Po chwili jednak okazało się, że takie same fałsze pojawiają się cyklicznie. Gdy wszyscy zaczęli śpiewać z niezwykłym przejęciem okazało się, że śpiewają z tym samym fałszem. Dochodzę do wniosku że chyba tak ma być. Nawet zaczyna mi się to podobać. Padre Eryk z wielkim przejęciem tłumaczy zebranym: najważniejsza jest ta świątynia z ludzi,  kościół się odbuduje jak wy będziecie żyli w zgodzie. Wszyscy kiwają głowami chociaż widać, że na wspomnienie kościoła smutek rysuje się im na twarzach. Ze wszystkich stron dochodzą do nas dźwięki dżungli. Tego nie da się opisać to trzeba usłyszeć. Tysiące różnych stworzeń które wydają zróżnicowane dźwięki w tym samym czasie tworząc jakby jedną orkiestrę.  Skończyła się już Eucharystia ale nikt nie wychodzi z kaplicy. Jakby jeszcze na coś czekali. Biorę gitarę i zaczynam uczyć dzieci piosenki z pokazywaniem. Trochę nieśmiało ale wszyscy zaczynają śpiewać i pokazywać, nawet dorośli. Czuję zmęczenie. Z Tomaszem wracamy do namiotów. Padre Eryk zostaje jeszcze w kaplicy i rozmawia z ludźmi odnośnie jutrzejszego chrztu. Dobrze, że nie jest zbyt gorąco. Zasypiam bardzo szybko.

28.02.2015 Sobota

Budzę się rano. Jest jeszcze ciemno. W namiocie próbuję znaleźć moje okulary i w tym momencie czuję je pod moja nogą. Tylko nie to- pomyślałem. Jak to będzie przetrwać w dżungli ślepemu. Nerwowo sprawdzam moja kosmetyczkę w poszukiwaniu szkieł kontaktowych i... są. Dzięki Bogu włożyłem je kiedyś na jakiś wyjazd i tak zostały. Proszę księdza Tomka aby pomógł mi je założyć bo przecież w dżungli nikt nie ma lusterka.  Ustawiam dwa krzesła przed kaplicą i rozpoczynamy spowiedź, ojciec Eryk spowiada w środku, a ksiądz Tomasz pakuje nasze rzeczy i przygotowuje wszystko abyśmy od razu po eucharystii mogli wypłynąć. Dzień jest pochmurny i nie jest gorąco. Po godzinie spowiedzi rozpoczynamy Mszę Świętą. Miejscowa ludność przyniosła ze sobą mnóstwo przeróżnych rzeczy do pobłogosławienia np: różańce, jajka, ryby, figurki świętych, wodę, trochę ziemi, ziarna itd. Przynieśli też popiół do posypania głów jak w środę popielcową. Ks. Tomasz przewodniczy, padre Eryk ma powiedzieć kazanie a ja animuję śpiewy na przemian z lokalnymi muzykami. Kaplica wypełniła się ludźmi. Na ziemi rozścielone maty z bambusa na których siedzą kobiety z dziećmi. Mężczyźni zajmują cały tył kaplicy jak gdyby tylko dla nich zarezerwowane było to miejsce. Tam również znajduje się grupa skrzypków i śpiewaków. Wszyscy skupieni i bardzo zainteresowani tym wszystkim co dzieję się w trakcie Eucharystii. Na koniec celebracji jeszcze posypanie głów popiołem i pobłogosławienie tych wszystkich przedmiotów które przynieśli ludzie.

Wszyscy są przeszczęśliwi. Zapraszam do zrobienia wspólnej fotografii i rozpoczynamy błogosławienie domów. W każdym domu krótka modlitwa i  trzeba mieszkanie porządnie zlać wodą święconą. Bardzo skromne domy. Ściany z bambusa a na dachu liście palmy. W każdym domu jest mała kapliczka. Miejsce przed którym wszyscy razem się modlą. Po zakończonej wizycie duszpasterskiej jemy śniadanie i chcemy ruszać dalej. Ale znowu przyszła burza i musimy czekać. Deszcz nie ustępuje. Gdzieś w oddali słychać jak ktoś ćwiczy grę na skrzypcach. Czekamy. Trzy dni temu umówiliśmy się na dzisiaj w Santa Rosa, że będzie spowiedź i Eucharystia. Musimy wypłynąć przed 11.00 bo inaczej nie dopłyniemy na miejsce noclegu. Zbliża się 11.00 więc decydujemy się wypłynąć. Mieszkańcy wioski pomagają nam zanieść nasz ekwipunek na łódkę i w strugach deszczu ruszamy w stronę Santa Rosa. Ksiądz Tomasz pyta mnie z uśmiechem: A co mówią przepisy BHP o płynięciu łódką w czasie burzy? Odpowiedź jest chyba jedna: Nie płynąć!!! Po dniach tak upalnych spadek temperatury do 25 stopni Celsjusza wydaje się przejściem z lata do mroźnej zimy. Siedzimy na łódce w płaszczach przeciw deszczowych i trzęsiemy się z zimna. Padre Eryk co chwilę palcem przeciera okulary aby coś widzieć. Ja natomiast owijam się płaszczem jak tylko mogę aby uchronić się od wiatru. Nic nie skutkuje. Mam już przemoczone całe ubranie i odrobina wiatru powoduje niewyobrażalne zimno. Siedzę nieruchomy i tylko czekam aż to się skończy, chociaż mam świadomość że to najszybciej za jakieś siedem godzin. Chyba tylko mi jest tak zimno, może mam gorączkę? Padre Tomasz jakby nigdy nic obserwuje to wszystko co dzieje się dookoła. Minuty zamieniają się w godziny. Zimno!!!! Nagle słyszę, że nasz silnik jakoś dziwnie pracuje, bardzo nierówno. Padre Eryk daje mi znać, że coś jest nie tak. Zatrzymujemy się i Eryk sprawdza co się dzieje. Ja nie chcę się ruszać. Zatrzymaliśmy się i jest ciepło. Nie ma wiatru. Podaj klucz do świec- mówi Eryk. No to muszę się ruszyć. Rozbrajam szczelnie zamkniętą plandekę i szukam torby z narzędziami. Jest. Rzucam mu kluczu i nawet nie wstaję. Plandeką która przykrywała nasze bagaże okrywam sobie nogi. Deszcz troszkę się zmniejszył ale ciągle pada. Po kilku minutach płyniemy dalej. Ale silnik swoją pracą nie zachwyca. Po kilkunastu minutach stajemy znowu i znowu robi się ciepło bo nie ma wiatru. Wyciągam z pod plandeki torbę i szukam świec zapasowych. Eryk wymienia świece a ja znowu szczelnie owijam się płaszczem i plandeką. Podaj śrubokręt płaski- krzyczy Eryk. Znowu muszę zrujnować moje przykrycie. Świece są ok. wiec to coś innego. Płyniemy dalej. Znowu zimno. W końcu nie wytrzymuję i wchodzę cały pod plandekę i kładę się na bagażu. O teraz ciepło. Tylko głowa mi wystaje tak abym mógł oddychać. Deszcz ciągle pada. Nasz silnik słabnie, ale ciągle płyniemy. Myślimy co może być tego przyczyną. Może to turbina ?? Jest tak pogięta jakby pływała już kilka lat, a przecież to nowa śruba parę dni temu założona. Kupiłem chińską, bo była tańsza- przyznaje się Eryk. No to wszystko jasne. Znowu sie zatrzymujemy. Podnosimy silnik i ksiądz Tomasz młotkiem i kombinerkami próbuje wyprostować pogiętą turbinkę. Nie jest to łatwe, bo łódka się nieźle kołysze i śruba jest oddalona o jakieś pół metra od naszej łajby. Płyniemy dalej, ale nic się nie polepszyło. W końcu nasz silnik gaśnie całkowicie. Wychodzę z mojej ciepłej norki i idę do Eryka aby mu pomóc. Przestało padać. Rozkręcamy co możliwe i sprawdzamy przyczynę awarii. Przedmuchujemy wszystkie przewody i gaźnik. Nie działa!! Sprawdzamy czy jest prąd. Nie działa!!! Straciliśmy już dużo czasu. Zmieniamy silnik - mówię. Ale gdzie? - pyta Eryk. Rzeczywiście nie ma nigdzie lądu. Zmieniać na rzece to bardzo ryzykowne. Silnik waży 86 kilogramów i gdyby nam wpadł do wody to jak go wtedy wyciągnąć. Dryfujemy w przeciwnym kierunku i rozglądamy się gdzie można bezpiecznie zrobić zamianę.

Tam- krzyczy Tomasz- jest kawałek ziemi, powinno się udać. Przywiązujemy łódkę do krzaków i zamieniamy silniki. Oby tylko ten drugi działał- pomyślałem. Odpalił!!! Jaka radość. Płyniemy dalej radość bije z naszych twarzy, ale straciliśmy ponad dwie godziny. Nie ma szans abyśmy dopłynęli do Santa Rosa. Co teraz? Woda jest bardzo wysoka, tak że praktycznie nie ma lądu aby rozbić gdziekolwiek namioty. Pampita- mówi Eryk- tam jest jedna rodzina, u nich przenocujemy. Przez chmury przedziera się nieśmiało słońce tak nisko jakby zaraz miało zajść całkowicie za horyzont. Dopływamy do Pampita. Chyba nie ma nikogo tylko pies wściekle szczeka na nas na brzegu. Dajemy mu jeść stary chleb i od razu staje się naszym przyjacielem. Wychodzimy z łódki i idziemy w stronę domu. Zapadamy się w błocie prawie po kolana. Nie ma nikogo. Dom zamknięty na kłódkę. Krzyczymy głośno ale nikt nie odpowiada. Co robić już prawie ciemno i nie ma możliwości aby rozbić namioty. Idziemy z drugiej strony domu może tam jest otwarte. Zamknięte!!! Co teraz?? Eryk jakby niedowierza, że drzwi są zamknięte i mimo wszystko próbuje je otworzyć. Za trzecim pchnięciem drzwi ustępują. Radość nasza jest wielka. Dom wydaje się opuszczony, jakby już od miesiąca nikt w nim nie mieszkał, oczywiście poza całym mnóstwem nietoperzy i innych żyjątek bez liku. W środku jest ciemno i jakoś tak dziwnie. Cała podłoga była usłana tym, co zostawiają zwierzęta wiszące pod sufitem. Mam wrażenie, że ściany się ruszają. Moja latarka już nie działa więc nie mogę upewnić się czy kogoś lub czegoś tam nie ma. Zamiatamy podłogę i rozbijamy namioty. Aby pozbyć się komarów w starym garnku rozpalamy ognisko i robimy dużo dymu. Gotuję wodę na chińską zupkę a moi towarzysze niedoli szukają co można by jeszcze spalić aby było więcej dymu. Taka ciepła zupa po dniu pełnym przygód to prawdziwy luksus. Mamy jeszcze kurze jaja, które dostaliśmy do pewnej Indianki- mówi Tomasz. To spore ryzyko bo nie wiemy czy jaja są świeże, ale głód zwycięża. Rozbijam każde jajo oddzielnie do kubeczka aby sprawdzić czy jest w porządku i na patelnię. Po skończonej kolacji szybko idziemy do namiotów bo komary nie pozwalają nam siedzieć dłużej. Wyjąłem już soczewki z oczu i nie mam latarki więc proszę aby Tomasz na głos czytał kompletę abyśmy wszyscy mogli się pomodlić. Leżę w namiocie i nie mogę zasnąć. Ten dom jest jak z jakiegoś horroru. Wszystko w nim trzeszczy i jęczy. Do tego jeszcze te przeraźliwe odgłosy z dżungli. Budzę się w środku nocy i pierwsza myśl: a jak przyjdą właściciele domu to co zrobią? Ktoś obcy śpi w ich domu. Zasady są proste.



Większe zdjęcia można zobaczyć tutaj

Niepożądany ktoś w domu to złodziej, a dla złodzieja jest jedna karaaaaa... Próbuję zasnąć ale te przeraźliwe odgłosy ze wszystkich stron mi nie pozwalają. Słyszę, że Tomasz też nie śpi. Chyba przeżywa to samo co ja. Jest jeszcze zupełnie ciemno ale już pewnie jest nad ranem słyszę głos silnika. Ktoś płynie rzeką. Przecież nikt w nocy nie pływa. To na pewno właściciele!!! Czekam co się będzie działo, ale łódka nie zatrzymała sie tylko popłynęła dalej. To pewnie przemytnicy narkotyków, bo kto by pływał w środku nocy. Próbuję zasnąć. Kolejna łódź płynie, to już na pewno właściciele tego domu. Ale łódka nie zatrzymuje się tylko płynie dalej. Już całkowicie nie mogę zasnąć. Wstajemy- mówi Eryk- już szósta. Dzięki Bogu wszyscy żyjemy, już nie mogłem doczekać się poranka. Pakujemy nasze rzeczy na łódkę i jak najszybciej chcę opuścić to miejsce. Płyniemy spokojnie, powoli robi się gorąco. Zmieniamy się za sterem aby Eryk mógł zjeść spokojnie śniadanie. Ktoś krzyczy na brzegu: Padresito, Padresito! Venga aqui- (Ojczulku, Ojczulku, przypłyń tutaj). Podpływam do brzegu. Jakaś kobieta zaprasza nas do siebie i prosi byśmy pobłogosławili jej dom i posiadłość. Tutaj powstaje nowa wioska- opowiada- będzie nazywać się Fortaleza. Nad brzegiem rzeki wykarczowany chyba hektar dżungli i powstają nowe domki. Tutaj będzie mieszkać pięciu moich synów ze swoimi rodzinami no i ja- tłumaczy nam kobieta. Proszę Padre abyś pobłogosławił to miejsce, w przyszłości wybudujemy także kościół w miejscu centralnym, ooo tutaj- wyjaśnia nam przejęta Indianka. Modlimy się razem z tą kobietą i jej synem i błogosławimy ich szałasy i cały ten wykarczowany plac który kiedyś będzie wioską. Bardzo wdzięczna założycielka wioski żegna się z nami i już zaprasza nas na kolejną wizytę, gdy wioska będzie w pełni skończona. Dopływamy do Santa Rosa, tym razem bez większych przygód. Przywiązujemy naszą łajbę i idziemy do kaplicy. Towarzyszy nam spora grupa ludzi. Rozpoczynamy spowiedź a w tym czasie ksiądz Tomasz przygotowuje Mszę Świętą. Jest niedziela ale nie przyszło dużo osób na Eucharystię. Po skończonej celebracji ruszamy w dalszą drogę już bezpośrednio do miejsca skąd wypłynęliśmy. Zmieniamy się przy sterze, teraz kieruje ksiądz Tomasz i widać,  że sprawia mu to wielką radość. Po czterech godzinach jesteśmy na miejscu. Wypakowujemy nasze rzeczy z łodzi, wciągamy łódź na przyczepę i ruszamy w stronę Chipiriri. Po drodze dowiadujemy się, że zawalił się most w drodze do Cochabamba i nie ma przejazdu. Decydujemy się więc jechać starą drogą przez Santa Cruz, która jest o wiele dłuższa bo ma ponad 700 kilometrów a poza tym duża część drogi to zwykły piasek. W Chipiriri żegnamy się z ojcem Erykiem i ruszamy samochodem do Bulo Bulo, aby tam spędzić noc. Jutro czeka nas kolejna wyprawa, tym razem samochodowa do Aiquile.

ks. Tomasz Denicki
01.03.2015r. Aiquile- Bolivia     




DJ
wykop

Komentarze

  • Polak
    2015-04-06 09:35:16

    arrow

    Podziw i szacunek dla Księdza. Niech Bóg czuwa nad księdzem każdego dnia.

Odśwież obrazek.

Publikowane komentarze sa prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Portal nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Redakcja zastrzega sobie prawo do usuwania komentarzy obraźliwych lub zawierających wulgaryzmy.

foto

Caritas dla niepełnosprawnych
2023-02-16 14:38:58 Kategoria:

Rozumiejąc potrzeby osób z niepełnosprawnością Caritas Diecezji Drohiczyńskiej od lutego 2010 r. prowadzi Diecezjalny Ośrodek Wsparcia dla Osób Niepełnosprawnych...

więcej »
foto

Serwer Dell T330 – nowoczesne rozwiązanie dla małych...
2023-02-16 12:21:10 Kategoria:

Sewer to niezawodne urządzenie powszechnie wykorzystywane w wielu firmach. Przede wszystkim sprzęt cechuje się wysoką wydajnością oraz gwarancją bezpieczeństwa...

więcej »
foto

Na jakie telewizory warto zwrócić uwagę?
2023-02-16 11:25:20 Kategoria:

Choć nie milkną dyskusję, jaki telewizor LED byłby najlepszy, czy może trafniejszym wyborem byłyby telewizory LCD, plazma czy też zaawansowane technologicznie modele....

więcej »
foto

Jak mierzyć postępy działań SEO?
2023-02-15 11:06:39 Kategoria:

SEO, czyli Search Engine Optimization (optymalizacja stron pod wyszukiwarki internetowe) jest to zestaw technik stosowanych do zwiększenia widoczności witryny internetowej w...

więcej »
foto

Na co zwrócić uwagę, kupując pościel?
2023-02-14 12:48:01 Kategoria:

Sypialnia jest tą częścią domu, w której szuka się relaksu i spokoju. Wchodząc do niej tuż przed snem, powinna dawać poczucie bezpieczeństwa i być oazą po nawet...

więcej »
foto

Dlaczego młodzi ludzie coraz częściej inwestują na...
2023-02-14 10:39:26 Kategoria:

Przyjrzymy się, jak wygląda inwestowanie w akcje. Jak przygotowują się do tego młodzi inwestorzy? Czy giełda jest dla każdego?

więcej »
foto

Jak zacząć przygodę z pływaniem?
2023-02-13 10:48:46 Kategoria:

Aktywność fizyczna jest niezbędna do zachowania zdrowia, jednak nie każda dyscyplina będzie odpowiednia dla wszystkich. Jedni z nas wolą sporty siłowe, inni spokojną...

więcej »
- 101,7fm / 106,0 fm - ONAIR


Zapraszamy na audycje:

foto

O tym się mówi... Poranna rozmowa na antenie KRP
2023-02-09 16:07:30 Kategoria:

Codziennie, od poniedziałku do piątku o godz. 8:12 polecamy "O tym się mówi..." poranną rozmowę w Katolickim Radiu Podlasie. Gośćmi Marcina Jabłkowskiego i Andrzeja...

więcej »


Co, gdzie, kiedy

w lewoKwiecień 2024w prawo
Pon Wt Śr Czw Pią So Nd
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30

Najnowsze Informacje