Chodzi o sprzedaż kilkudziesięciu hektarów gruntów, z prawem ich odkupienia po dziesięciu latach. Pozwoliło to przekształcić zadłużenie krótkoterminowe w długoterminowe i spełnić wymagania Regionalnej Izby Obrachunkowej, która na skutek niekorzystnych wskaźników zadłużenia nakazała miastu zrealizować program naprawczy.
Transakcja ta była już w siedleckim samorządzie wielokrotnie dyskutowana. Opozycja wytyka jej wysoki koszt. Władze i rządząca koalicja stoją na stanowisku, że było to jedyne wyjście z problemów finansowych. – Umowa jest tak skonstruowana, że firma ma zabezpieczone swoje interesy, a miasto ma 70 mln zł. Niektórzy mówią, że ta umowa jest niekorzystna. Ja mówię, że ten, co daje pieniądze, ma prawo je zagwarantować. Oczywiście naszym obowiązkiem będzie spłacać te pieniądze w najbliższych latach – mówi prezydent Wojciech Kudelski.
Skarbnik miasta, Kazimierz Paryła usilnie zwalcza stosowane przez opozycyjnych radnych słowo „lombard”. Argumentuje, że koszty operacji nie są wygórowane, a jej obsługa leży w zasięgu możliwości finansowych miasta: – Pierwsze dwa przetargi jak na warunki rynkowe nie są tanie, ale są małe kwotowo. Pierwszy to jest 3,5 mln, a drugi 9,6 mln. Natomiast ten duży przetarg, na blisko 62 mln zł, to jest 7,7 proc. w skali roku. To nie jest lichwiarski procent. Jest to bardzo przyzwoita stawka, bo takie kredyty są oferowane.
Wszystkie trzy umowy Siedlec z „Magellanem” zamieszczamy w załączonych plikach. Do tematu tego wrócimy na antenie Radia Podlasie i na łamach naszego portalu w przyszłym tygodniu.